Przejdź do treści

Bogaty Budda…

bierz z życia to co najlepsze ! To tytuł książki, która trafiła do mnie tzw. przypadkiem ( choć ja dziś nie wierzę w przypadki, a raczej w prawo przyciągania). Po przeczytaniu tej książki ( dwukrotnie) poczułam, że muszę tutaj na łamach swojego bloga podzielić się wrażeniami …! Lista książek, które mam w swym „życiowym” spisie do przeczytania jest ogromna i rośnie z dnia na dzień, wiem, że ich wszystkich przeczytać nie zdołam, tym bardziej, że właśnie trafiają  się takie, które z tej listy nie pochodzą.

Niemniej czytać uwielbiam i mam nadzieję, że to uwielbienie mi nigdy nie minie 🙂 Miałam już różne fazy na czytanie, z rożnych dziedzin, zawsze w zależności od tego na  jakim etapie, w jakiej fazie swego życia się znajdowałam. Tak więc był czas na obowiązkowe lektury i te, jak np. kryminały,  które pod kołdrą czytać musiałam, był czas na ekonomię i finanse, gdy się tego uczyłam, był też czas na te z dziedziny wychowania i troski o dzieci, gdy się one w moim życiu pojawiały …zawsze był czas na biografie i trudne tematy, które uwielbiam poza całą resztą, oczywiście szeroko rozumiany temat wnętrz w moim bogatym księgozbiorze się przewinął, temat podróży zawsze i wszędzie  , rozważania z Pisma Świętego też swego czasu w mym życiu były i wreszcie teraz…od kilku już lat temat związany z rozwojem wewnętrznym, drogą duchową, jak zwał  tak zwał, ale o to coś co  w nas wewnątrz jest ..o to chodzi.

Wspomniana wyżej książka Sylwii Kocoń, TUTAJ  można zapoznać  się z autorką i Jej blogiem  bliżej,   uporządkowała i dopełniła moją drogę wewnętrznego przebudzenia. Tak…wiem, niektórzy mają już dość tego dość ostatnio powszechnego tematu wewnętrznego przebudzenia, niektórzy wręcz uważają że to same górnolotne mrzonki, a wręcz cała psychologia, rozwój osobisty to jakieś czary mary na które szkoda czasu, a Ci którzy tą drogą podążają chyba zbyt czasu na tzw ” głupoty mają….co sprawiło, że w główce im się trochę poprzewracało.

I tak jest, zgadzam się… na swoim przykładzie mogę stanowczo stwierdzić, że w główce mi się sporo pozmieniało i to bardzo, ale na pewno nie z nadmiaru czasu czy ogólnego życiowego dobrobytu, „szczęścia”  ludzkiego oczami widzianego, ale raczej z powodu dojścia  w życiu do tzw „ściany” i podjęcia decyzji w którą stronę idę…czy do góry i coś w swoim życiu zmieniam, czy na dno i zostaję w strefie narzekania, bezsensu i wiecznego dążenia tak na prawdę to nie wiem do czego… Na pewno najłatwiej byłoby poddać się, ale ja wybrałam tę drugą drogę ….drogę poszukiwania sensu życia nie na zewnątrz, w tym co mam, kim jestem i jak wyglądam, ale w tym co mam w sobie 🙂 …setki godzin, przeczytanych książek, medytacje i modlitwy oraz wykonywanie zadań, które na prawdę wcale łatwe i szybkie w efektach nie były i dalej nie są, doprowadziły mnie do miejsca w życiu w którym dziś jestem …do stwierdzenia , że ten bogaty budda, o którym w tak świetny sposób pisze autorka książki mieszka we mnie i nie ma to nic w spólnego z tym co widoczne jest wobec mojej osoby na zewnątrz. Dziś, śmiało mogę powiedzieć że życie mi sprzyja, a ja biorę z życia to co najlepsze, oczywiście, żeby nie było…nie brakuje mi codziennych problemow, życiowych upadków  i niepowodzeń , zmęczenia i frustracji, chorób i gorszych dni, dylematów matki, żony, córki, siostry itp., nie jest tak, że zawsze mam siłę i tryskam energią, a wszystkie moje pomysły same się realizują…dziś jest tak, że mam wewnętrzną zgodę na to co jest…i nie przewiduję tego co może być, ale nie jestem bierna, nie jest tak, że wszystko samo się dzieje…po prostu robię każdego dnia swoje. Doceniam to co mam, jestem wdzięczna za to co z mojego serca płynie, uczę się miłości do siebie przede wszystkim( do najważniejszej osoby w moim życiu), a potem dalej się nią dzielę. Uczę się słuchać, nie oceniać i nie radzić…po prostu być obecną tu i teraz.  Dziś jestem szczęśliwa, bo kiedyś podjęłam decyzję powrotu do domu, czyli do siebie i zajęłam się sobą ze zdwojoną siłą i uwierzycie lub nie, ale rezultaty przerosły najśmielsze moje oczekiwania. Czasami sama się dziwię, że życie wie co dla mnie najlepsze, ale tylko wtedy gdy nie stawiam mu żadnego oporu, pozwalam mu płynąć swoją drogą…

Nie będę tu opowiadać historii swojego życia, bo pewnie nie byłaby ona taka wyjątkowa i ciekawa…,ot po prostu, jak u większości z nas,  było wszystko…pęd życia, zdobywanie, osiąganie, trudna i odpowiedizalna praca, wysokie stanowisko, udowadnianie sobie i innym ile to ja mogę, potrafię i jak jestem „wielka” były nerwy, złość, szamotanina, było chroniczne zmęczenie, w międzyczasie trudne wydarzenia … i beznadzieja, że życie tak bardzo sensu nie ma. A z drugiej strony miałam wszystko co „dzisiejszy” człowiek mieć powinien…tylko co z tego , jak wewnętrznie byłam pusta i rozgoryczona, zawiedziona …bo przecież tak się staram, tak ciężko i dużo pracuję, a nagrodą jest tak na prawdę tylko i wyłącznie wewnętrzne wypalenie…

Ta książka nie obudziła we mnie buddy, tylko go nazwała po imieniu, cieszę się ogromnie że do mnie „przypadkiem”  trafiła bo w idealny dla mnie sposób uporządkowała i nazwała to co ja już wiem i czuję. Poza tym upewniła mnie, że idę właściwą drogą, upewniła, że nie warto słuchać tego co mówi świat, ale warto słuchać siebie, na pewno z tej drogi jest więcej korzyści nie tylko dla mnie ale i dla innych , bo dobro zaczyna się od jednostki i  dalej ku innym zmierza…a przede wszystkim mam poczucie pełnej odpowiedzialności i samodzielności w tym jak żyję, każda moja decyzja jest moją własną decyzją i tylko ja spijam przysłowiową  śmietankę, albo ją biję…

Jestem ogromnie wdzięczna autorce Sylwii Kocoń za to, że  zechciała się swoim dobrem dalej dzielić i że ma ono taki wydźwięk i taką moc, która szybko wzrasta i dalej się dzieli. Książkę polecam wszystkim…i tym którzy już na tej drodze są, tym którzy chcą coś dla siebie zrobić, tym którzy znaleźli się przed przysłowiową ścianą…jak ja kiedyś, i tym którzy wcale w tę drogę nie wierzą, aby zrobili coś może na przekór sobie, ponoć to dobra metoda na poznawanie siebie. Ja np. teraz robię coś, co przełamuje mnie samą, publikuję ten artykuł, choć wiem, że nie u wszystkich on spotka się z  uznaniem :)…ale na szczęście nie ma to już dla mnie większego znaczenia.

Jedno jest pewne, droga, którą teraz kroczę jest długa…nic nie jest na niej znane i pewne, niczego nie można zagwarantować…mimo to kroczę nią  i każdego dnia wyruszam ku nieznanemu, ku słońcu, ku światłu, ku dobremu, droga jest to żmudna, lecz piękna, a ja mam  w sobie odwagę, aby tą drogą kroczyć, aby z innymi zacząć się sobą dzielić:)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *